niedziela, 8 marca 2015

Aby stać się bardzo dobrym trenerem, potrzebujesz bardzo złego psa

   
"to become a very good trainer, you need a very bad dog"

   To zdanie zainspirowało mnie do napisanie tego postu. Pojawiło się na TYM blogu. Blog jest obcojęzyczny i nie pisany ani po angielsku ani po niemiecku, więc treści Wam nie przytoczę. Grunt, że tytuł pewnego posta wydał mi się aż nad to prawdziwy.



1. Początki z psami:

UWAGA - Ludzie w tym tekście oznacza przedstawicieli homo sapiens w różnym wieku i kondycji.

   Są ludzie, którzy zaczynają (i kiedyś kończą) na borderach i są świetnymi przewodnikami, zarówno na torze jak i w zwyczajnym życiu ze swoimi czworonogami. Biorąc takiego psa są świetnie przygotowani i znają się na rasie, ja jednaka myślę, że osoby te tracą na tym dużo - nie zdobywają tyle doświadczenia, znają tylko i wyłącznie styl pracy bc i prawdopodobnie z innym, trudniejszym do zmotywowania psem miałyby duży kłopot. Border mimo wszystko dobrze prowadzony i umiejętnie szkolony jest psem prostym, a już na pewno nie mającym problemów z motywacją. Dla wyjaśnienie - border collie nie są łatwymi psami dla ludzi nie doświadczonych, mimo wszystko zaczynanie przygody np: w agility z borderem jest szybsze i łatwiejsze niż zaczynanie z psem np. typu bull. 

   Są ludzie  z dużą ilością wiedzy zaczynający (i czasami kończący) na innych rasach, choć oni też często lądują wcześniej czy później w poprzedniej grupie borderowców. 

   Są też ludzie, którzy ściągają swojego kundelka (lub kanapowce itp.) z kanapy i mając wielkie ambicje ruszają na tor agility. Zamiast niego znajdują nieprzebytą górę wiedzy i umiejętności, które one i ich psy muszą przyswoić i znać, aby wspólnie z satysfakcją trenować, a może potem i startować w zawodach. Podziwiam te osoby, które wchodzą na tą górę, osiągają szczyt, a potem z uśmiechem na twarzy patrzą w dół na innych, którzy za ich przykładem przechodzą tą samą drogę. Mimo wszystko są też ludzie, którym ciągnięcie starszego lub bardzo upartego psa pod górę nie sprawia tyle przyjemności, ludzie, którzy nie widzą swojego szczytu. Przeżywają więcej chwil załamania i czasami nawet rezygnują. Oni właśnie rezygnując odstawiają swoje kundelki na bok i biorą psy rasowe, najczęściej ras typu bc, aussie, sheltie. Nie mam im nic do zarzucania. Tylko oni mogą ocenić, czy ich góra jest za wysoka i poddać się w odpowiednim momencie. Czasami zamęczania swojego psa, który ewidentnie nie jest stworzony do sportu, ani nie żywi do niego ogromnego uczucia jest bez sensu. Wszyscy to rozumiemy. 

   I na końcu są nastolatki / dziewczynki biorące psa rasowego (w którego rasie są zakochane nad życie) lub nie, z wielką ambicją, zapałem i planem na przyszłość. Rasa (czy jej brak) u tego psa nie ma znaczenia, bo nie chodzi tu o psy już wychowane, ale nowe, plastyczne jak świeża glina. Takie też są ich właścicielki. Jedna zakocha się w psich wystawach, ale nagle, widząc agility, frisbee, obi, rally i inne psie sporty, zamarzy o trenowaniu jednego z nich. Zanim jednak to nastąpi... przed nimi zdąży pojawić się niezły pagórek błędów. Inna weźmie pod swoją pieczę psa rasy trudnej do ułożenia i szkolenia lub rasy brachycefalicznej (krótka kufa) i mimo całego swojego zapału i szczerych chęci nie uda jej się osiągnąć tyle, ile by chciała. Oczywiście jest wiele innych przypadków. Ja jestem jednym z nich. 



2. MOJE początki z psami

   Jako 9-letnia dziewczynka zapragnęłam mieć królika. Opór ze strony rodziny był ogromny, ale ja nalegałam. Szukałam klatek, pokazywałam filmiki, uczyłam się z książek. Byłam zdeterminowana. Nawet nie marzyłam o kolejnym psie (w wieku 7 lat przyjechał do nas Toffik, mieszanka Yorka, który stał się ulubionym pupilem mojej mamy). Mój ojciec był nieugięty i ... nie lubił królików. Wtedy właśnie usłyszałam to pamiętne zdanie "Wszystko byle nie królik! Już wolę psa. Ale takiego dużego, a nie szczura." . Zamieniłam kijek na siekierę, królika na psa. 
   Potem był wybór rasy. Oziki wydawały się idealne, pasowały jak ulał. Mając 11 lat dokonałam ostatecznej decyzji wyboru hodowli (z lekkimi perypetiami) i słodki cielak, black tri ideał trafił do naszego domu. 
  Powiem Wam od razu, że poza moimi i rodziców błędami (których była masa np: Kazan do tej pory siada z nami przy stole, ciągnie na smyczy :P ) Kazan był świetnym psem do towarzystwa. A potem pojawiło się agility i świat legł w gruzach. Poza cholernym nakręceniem się na psy w wieku dojrzewania i kilkoma innymi problemami, kolejną przeszkodą była motywacja i predyspozycje do trenowania tego sportu. Nie będę opisywać jak wlekliśmy się po zboczu naszej góry szukając odpowiedniej drogi. Grunt, że ją znaleźliśmy i choć nie prowadzi na sam szczyt, czego jestem prawie pewna, czuję się dumna z tego co osiągnęliśmy i z tego co będziemy ćwiczyć dalej. 
   Dziś Kazan ma prawie 3 lata i pracujemy razem na poważnie od dwóch - ani ja nie jestem bardzo dobrym przewodnikiem, ani on bardzo złym psem, ale myślę, że gdyby nie on i jego wady nigdy nie doszłabym do tego poziomu wiedzy i umiejętności, na jakim jestem.

3.  I co dalej?

   Jedni się poddają, inni zaczynają od nowa z innymi psami, kolejni osiągają sukcesy w tym co robią ze swoim pierwszym psem i z kolejnymi. Jest tyle różnych przypadków... Wszystkie są nie do opisania. Opiszcie mi swój w komentarzach, może u Was było zupełnie inaczej i tworzycie inną, piątą grupę? 

Pozdrawiam, Gosia.

PS Byliśmy dziś i wczoraj na treningach, było bosko <3 .


11 komentarzy:

  1. U mnie w domu zawsze były kundelki (pomijając Toffika - niby mixa yorka ze sznaucerem kupionego na giełdzie na moje życzenie, po roku zaginął i się nie odnalazł...), Sonia jest pierwszym psem z jakim zaczęłam pracować (poprzednio mieliśmy kilka podwórkowych burków). Kiedy zaczęłyśmy cokolwiek robić psina miała niecałe 3 lata, a ja 13 i byłam zakochana we frisbee. Od początku robiłam masę błędów, w pewnym momencie zepsułam w psinie cały jej zapał do zabawy, przestała się szarpać, przestała się interesować zabawkami, z tego co pamiętam przez częste, długie i nudzące treningi. Uczyłam ją też sztuczek co szło nam o wiele lepiej. W międzyczasie próbowałam robić coś tam ze Skwarkiem, z którym było mi bardzo ciężko pracować, był wcześniej podwórkowym, wiejskim psem, który nawet nie wychodził na spacery. Potem działo się dużo, pojawiło się w naszym życiu obedience, Skwarek odszedł [*], z Sonią byłyśmy na kilku seminariach które pomagały mi naprawiać błędy i pokonywać kolejne przeszkody, rok temu adoptowałam Kermita (w chwili adopcji miał około 3-4 lat, więc z nim też zaczęłam pracę jako dorosły pies)... Dalej jakoś to ciągniemy, pniemy się pod górę, raz jest łatwiej, raz trudniej, ale nie narzekam. Mam cudowne psy, które mi dają niepowtarzalną szansę zostania w przyszłości dobrym trenerem, co pewnie byłoby trudniejsze gdybym od początku miała ukierunkowanego do sportu szczeniaka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisujesz moje stawiane teraz pierwsze kroki ;]

      Usuń
  2. U mnie w domu nigdy nie było psów. W podstawówce namawiałam ciągle rodziców na psa ze schroniska a potem spodobał mi się ozzik. W wieku 12 lat szukałam hodowli i w końcu udało mi się namówić głównie moją mamę(to ona nie chciała psa) na ozzika i dzięki wsparcie hodowcy udało się. Oczywiście ja w tym wieku nie wiedziałam jak wychować szczeniaka. Ogarnialiśmy tylko na podwórku siad, leżeć, zostać, itd., i tu właśnie popełniłam wielki błąd... czyli nie uczyłam szczeniaka motywacji. Przez 2 lata męczyłam się nie no to złe słowo, po prostu nie potrafiliśmy się razem dogadać. Kentucky był na każdym na spacerze pochłonięty zapachami i innymi psami a mnie miał w poważaniu. Ćwiczyliśmy trochę frisbee ale co z tego że próbowałam gdy Kentucky złapał raz dysk po czym rzucił go na ziemię i poszedł zaznaczyć teren. Byłam załamana, miałam marzenia żeby wystartować z nim w zawodach, jeździć na seminaria, ale rodzice bez przerwy mówili mi, że Kentucky do niczego się nie nadaje, to mnie załamało. Gdy zbliżały się 3 urodziny Kentucky'ego wszystko się zmieniło. Dzięki nowym poznanym osobom zaczęłam ćwiczyć to co nam pokazano i nie poddawałam się. Teraz jestem dumna z siebie, że się nie poddałam i mam lepsze kontakty z Kentucky'm. Bardziej się skupia, chce bawić się zabawkami przy innych psach i w miejscach dla niego nie znanych. Woli biegać za dyskiem i nie zaznacza terenu podczas frisbee :) Było ciężko i dalej nie jest idealnie, ale cieszy mnie to, że udało się to uzysk mimo że dalej musimy ćwiczyć to cieszę się, że Kentucky w wieku 3 lata pokochał zabawki i motywacja jest lepsza. Było ciężko, bo nie łatwo przestawić dorosłemu psu gdy już ma zakodowane główce to co zawsze robi a nagle oczekuję coś od niego. Najważniejsze jest nie poddawanie się :)

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie w domu pierwszy pies pojawił się w 2003 roku... i jest do dziś! Jednak ja pragnęłam zacząć "coś" robić. Ze staruchem Igiem pozostały tylko sztuczki, bo chore stawy i inne choroby. Dlatego w wakacja ubiegłego roku (w sumie na koniec roku szkolnego) padła decyzja, że jak będę mieć dobre oceny weźmiemy psa. Długo myślałam nad konkretną rasą, ale żadna nie była idealna. Wybór padł na mix'a pitbulla ze staffikiem. Bullowaty. Tak bulle to moja miłość, psie ideały wręcz! Nuka moje dziecko to wymiatacz w agility. Jest zmotywowana, zawsze chętna do ćwiczeń. Wystarczy piłka, a Nuka na treningu agi zrobi wszystko w zabójczym tempie. Jest we mnie wpatrzona... Na lepszego psa nie mogłam trafić. Tutaj więcej naszych przygód: http://pitbullowosportowo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie w domu od kiedy pamiętam były koty. Przeróżne, w tym jeden rasowy a reszta znalezione. Pamiętam jednego psa, mixa jamnika, ale w sumie nie wiem co się z nim stało, chyba uciekł. Zawsze rodzice mi wmawiali, że nie możemy mieć psa, bo nie ma kto się nim zająć. I uważam, że to rozsądna decyzja, żeby nie kupować dziecku psa. Kiedy straciłam swojego kota, bardzo zaczęło mi zależeć na nowym, własnym zwierzaku. Minął rok, spędzałam wtedy sporo czasu w schronisku i już przestałam prawie funkcjonować bez przyjaciela u boku. Zobaczyłam Emeta w schronisku i uznałam, że choćby nie wiem co musi być u mnie. Bardzo tego potrzebowałam i nie obchodziło mnie to, jaki to będzie zwierzak a już w ogóle pies- nie sądziłam, że uda mi się przekonać mamę. Gdyby nie wygląd, taka prawda że nie byłoby go ze mną, po prostu mamie się spodobał. Mi było wszystko jedno jaki to będzie pies.
    Teraz jestem bardzo wdzięczna, że na niego trafiłam. Jest cholernie ciężkim psem, mówiło mi to już wielu trenerów. Oczywiście prowadząc go odpowiednio od szczeniaka, jego charakter nie byłby tak widoczny. Ale nie żałuję żadnego popełnionego błędu- przeszliśmy i przechodzimy przez chyba wszystkie możliwe problemy, a to mi daje tylko ogromną ilość wiedzy. Gdybym miała ,,łatwego'' psa- jakiegoś kundelka, który od początku chodziłby za mną i merdał ogonkiem, czego bym się nauczyła poza obowiązkiem? I później, kiedy już bardziej wgłębiłabym się w cały ten psi świat i miałabym na przykład sportowe marzenia, niewiadomo jaki byłby drugi pies. Jeśli byłby trudny, musiałabym dopiero wtedy wszystkiego się uczyć. Jestem pewna, że z większością rasowców byłoby łatwiej. Ale jestem też pewna, że nie chciałabym takiego scenariusza :). I faktycznie często zauważam osoby, które mają psy jednej rasy i super sobie z nimi radzą. A kiedy pojawia się jakiś problem- nagle nie wiedzą co zrobić. Dlatego cieszę się, że u mnie tak się wszystko złożyło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się, wzięłam mojego Niko prawie 2 lata temu i wtedy nie myślałam o agility. Później jakoś tak mnie to zafascynowało i jak widziałam bordery które moga ćwiczyć jedną sekwencję godzinę i za każdym razem robią to równie mocno zmotywowane ja musiałam robić z siebie czasami wariatkę żeby odciągnąć Niko od pachnącej trawki czy zachęcić go do zabawy. Bardzo szybko nudzi się zabawką, jest niejadkiem więc jedzenie w ogóle nie jest dla niego motywatorem, jednym słowem bardzo trudny do zmotywowania pies i zgadzam się w 100% że Niko nauczył mnie naprawdę wiele i ciągle się go uczę żebyśmy jakoś współpracowali. Pewnie, ze zazdroszczę tym którzy mają prostsze psy no ale z drugiej strony lepiej na początek mieć ciężej a później już z górki ;)

    Pozdrawiam!
    Świat Niko

    OdpowiedzUsuń
  6. Zazwyczaj jeżeli zdecydujemy się na konkretną rasę jesteśmy do końca jej przywiązani :D O ile wybieraliśmy świadomie i z głową ;)
    Świetny post :D Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem tu pierwszy raz i nie żałuję. Obserwuję! ;)
    Wpis daje do myślenia, niezwykle prawdziwy. ;)
    Pozdrawiam ;)
    nadibordercollie.blogspot.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Jessie raczej nie była brana z myślą o sporcie, po dwóch miesiącach od jej przybycia coś tam zaczęłam czytać, oglądać, zobaczyłam agi, fri, sztuczki, Spodobało mi się, jednak bardzo szybko się poddawałam, gdy Jessie była nieugięta przy nauce - jak to szczenię. Pamiętam jak się cieszyłam, gdy nauczyłam jej siad i leżeć, często powtarzałyśmy to, a gdy była starsza wzięłam się za jakieś obroty, ukłony etc, za 13 dni będzie miała dwa latka i jest kochaną cziłałą wymiataczką, której nie zamieniłabym na żadnego bordera. Może nie wykonuje wszystkich sztuczek idealnie, często traci mózg i lata jak kopnięta prądem po torku, ale tak czy siak jest najlepsza. Pamiętam, jak bardzo chciałam na początku lipca zacząć z agi.. usłyszałam, że mój pies się do tego nie nadaje, choć nie widział jej nikt na oczy. Jednak dzięki mojej upartości od października chodzimy na agi do tego klubu, jednak cziłała nie była taka zła jak ją malowali i idzie nam coraz lepiej, no ale jeszcze biegamy jak flip i flap, ja w tą, ona w tą ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny blog :-)
    Zapraszam do siebie: http://bellakunicka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Młodego wybierałam głównie pod kątem sportu właśnie, ale popełniłam błąd już przy wyborze hodowli (mimo, że z ZKwP to... szkoda gadać). W związku z czym mam teraz lękliwego psa, z którym prawdopodobnie nigdy nie pojadę na semi czy zawody, a wystawy, które również planowałam, są już wykluczone na sto procent. Ale mimo to, pracujemy, a przynajmniej staramy się pracować na tyle, na ile możemy. Na torku z Biedry Pan Pinczer nieco sobie poskacze, od czasu do czasu złapie kilka rollerów... A oprócz tego stale pracujemy nad jego charakterkiem. ;) I pomimo tego, że idealnie zburzył wszystkie moje plany i marzenia, jest dla mnie najlepszym psem na świecie, a do tego najlepszym nauczycielem. Nie powiem, czasami myślę o następnym psie, celuję właśnie w rasy typu aussie czy sheltie, ale nie mam na to ogromnego nacisku. Bo najważniejszy był, jest i będzie Pan Pinczer, choćby nie wiem jak niedoskonały był. I nie zamieniłabym go na żadnego, nawet najlepszego bordera, aussika itp. ;)

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się z każdego Waszego komentarza. Jest dla mnie inspiracją i pociechą. Dziękuję Ci, internauto!